Gra od 40 lat, od 40 lat robi to wyśmienicie, jest mistrzynią, żywą legendą i powodem milionów zachwytów, reżyseruje, śpiewa, pisze felietony, zarządza… Jest Krystyną Jandą – po prostu. I gdyby nie ona…
Dzięki niej zaczęłam oglądać polskie filmy, poznawać historie, cudownych aktorów, doskonałe role. Dzięki niej zachwycam się po stokroć „Pestką” i zastygam w milczeniu przy „Tataraku”. Dzięki niej śmieję się do łez, bo śmiech ma szalenie zaraźliwy, wkurzam się na niesprawiedliwość i rozjaśniam ciemne pokoje. Dzięki niej poniekąd, zachwycam się, gdy Michał Bajor wykonuje „Ogrzej mnie”.
Podziwiam jej siłę, upór, talent. Podziwiam sposób, w jaki interpretuje utwory i jak wielką profesjonalistką jest. Podziwiam emocjonalność i to, że się nie poddaje, choć tak wiele osób targa wielkie bele, które chce jej podrzucić pod nogi. Podziwiam, że robi wszystko, aby jej fundacja krzewiła kulturę na wysokim poziomie.
Uwielbiam, nie pamiętam od kiedy, nie umiem określić, bo mam z tyłu głowy, że od zawsze. Martwię się i denerwuję, jak wszyscy, którzy widzą, co się dzieje wokół. Życzę jej jak najlepiej.
Uwielbiam nie tylko jako kogoś, kto gra i robi to doskonale. I nie tylko jako kogoś, kto pisze i robi to świetnie. Nie tylko. Bo po tych wszystkich wywiadach, tekstach, słowach można się zakochać w Krystynie Jandzie po prostu. Odsuwając działalność, odsuwając wszystkie role i patrząc na nią tak zwyczajnie – nie jak na ikonę, legendę, tylko jak na człowieka.
A kiedy znajdzie się powód do zachwytu, jednym z nich zdecydowanie jest Krystyna Janda, to warto pozachwycać się głośno, wciskać ludziom książki, namawiać na obejrzenie filmu i liczyć po ciuchu, że ktoś również się zakocha w tym wszystkim i też poczuje się niesamowicie i z taką samą pewnością powie, że genialnie i że gdyby nie ona…
Zobaczcie „W biały dzień”, gdzie jest spokojna, jak gdyby z boku, zobaczcie „Męskie-Żeńskie”, gdzie jest szalona i wspaniała, zobaczcie „Pestkę”, żeby rozpaść się na milion kawałków, doprawcie „Tatarakiem”, by zamilknąć w zachwycie, dodajcie „Przesłuchanie”, które jest majstersztykiem – a później po prostu pochłaniajcie resztę. Przeczytajcie „Małpy”, koniecznie obie, nie zapominajcie o „Różowych tabletkach na uspokojenie”, na następne książki już nie będę musiała namawiać. A później już tylko zapiszcie w dzienniku, że musicie KONIECZNIE na żywo, w teatrze.
Pani Krystyno, niech Pani będzie zawsze! Niech Pani się nie poddaje, będzie szczęśliwa i spełniona. Z mnóstwem siły, energii, z radością. Z zachwytem!
Na zawsze. Nad życie!