Wielkie oczekiwania, czyli Słodki koniec dnia Jacka Borcucha


Kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o tym, że Jacek Borcuch kręci nowy film, w którym główną rolę ma zagrać Krystyna Janda, wiedziałam, że to będzie coś genialnego. Oczekiwania były ogromne, nie mogłam się doczekać momentu, w którym Słodki koniec dnia wejdzie na ekrany, a gdy w końcu to się stało…

…nie zawiodłam się ani trochę. Więcej – jestem tym filmem zwyczajnie, po ludzku zachwycona!

Jak wiecie, nie jestem krytykiem, daleko mi też do recenzenta, ale chcę się z Wami podzielić moimi przemyśleniami na temat tego filmu i oczywiście głównej roli.

Czekałam na Słodki koniec dnia bardzo długo, tak jak już wspominałam, od pierwszych wzmianek o tym, że ma zostać nakręcony. Kiedy w końcu usiadłam w nieco niewygodnym fotelu w małej sali kinowej, byłam pełna emocji. Fantastycznie w końcu zobaczyć coś, do czego odliczało się dni! Wiecie, że jestem wielką miłośniczką Krystyny Jandy, dlatego trudno mi być obiektywną, zresztą nie zamierzam taka być, ale jednego nie można z pewnością jej odmówić – to królowa polskiej sceny! Co potwierdziła kolejny raz rolą Marii Linde.

Słodki koniec dnia, czyli włoska sielanka

To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to niesamowity, ciepły, włoski klimat. Zdjęcia są jak pocztówki z uroczych, sielskich wakacji. Uwielbiam ciepłe barwy. Lubię ciepłe fotografie i filmy. Dlatego Słodki koniec dnia to dla mnie wizualna, estetyczna perełka. Zdjęcia są po prostu wspaniałe!

Doskonale się na to wszystko patrzyło, od pierwszych sekund. Ujęcia zachwycały mnie raz po raz. Do tego muzyka, która idealnie wszystko dopełniała. Włoskie piosenki, Frank Sinatra… a od Nazeer’s Club Daniela Blooma nie mogę się wprost uwolnić. Hipnotyzujący, energetyczny utwór, tak mnie porwał, że słucham go niemal codziennie. Po seansie brzmiał w moich słuchawkach właściwie bez przerwy.

Tak naprawdę nie dzieje się nic?

Słyszałam głosy, że Słodki koniec dnia jest nudny, że w tym filmie nic się nie dzieje. Wartkiej akcji w nim nie znajdziecie, ale nie nudziłam się ani przez sekundę. Wszystko płynie dość równomiernie, podobnie jest z emocjami. Tyle że to wcale nie znaczy, że nic się nie dzieje. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że w filmie nie ma dłuższych momentów odpoczynku, każda scena coś za sobą niesie. I wiele z nich można zinterpretować na kilka sposobów – to urzekło mnie chyba najbardziej.

Jest w tym filmie kilka niedopowiedzeń, które pozwalają na dowolność, na wyciąganie własnych wniosków, skłaniają do przemyśleń. Nie tylko ostatnia, finałowa scena, która pewnie dla każdego z oglądających jest czymś innym, lecz także chociażby relacje matka – córka, romans Marii czy jej przemówienie, które zmienia wszystko…

Maria Linde – zjawiskowa Krystyna Janda wraca do gry!

Przejdźmy jednak do najważniejszego, a właściwie najważniejszej, głównej bohaterki Słodkiego końca dnia – poetki i noblistki Marii Linde. Matko, jak to jest doskonale zagrane! Od pierwszej sekundy, kiedy zobaczyłam ją na ekranie, wszystko było dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam, a w zasadzie nawet lepsze.

Krystyna Janda to prawdziwa królowa. Nie musi udowadniać już, jak fenomenalną jest aktorką, a mimo wszystko – zrobiła to. CO TO JEST ZA ROLA! Jestem zachwycona, wiem, że powtarzam to raz po raz, być może mam za ubogie słownictwo, żeby wyrazić, co czuję. W tej postaci wszystko grało. Takiej postaci, mam wrażenie, potrzebowało kino!

Maria Linde nie jest wzorem cnót. Robi, co chce, żyje, jak chce. Swoje już osiągnęła, może spijać śmietankę, może zaszyć się w swoim włoskim życiu, z mężem w wytartych kapciach i milczeć. Może mieć romans z o wiele młodszym imigrantem i czuć, że jej stare ciało to „tylko sukienka”. Może szaleć w swoim porsche, uciekać przed policją, jeśli tylko ma na to ochotę i wciągać kreskę w klubie. Jest wolna. I myśli, że może mówić, co chce.

Kiedy w końcu decyduje się na przemówienie, choć na początku filmu wspomina, że nie udziela już wywiadów, że już nie ma potrzeby dzielić się czymś ze światem, wypowiada słowa, delikatnie mówiąc, niepoprawne politycznie i zrzeka się Nobla. Wydaje jej się, że ludzie zapomną, ale to nie prawda – ludzie nie zapominają, szczególnie w dzisiejszym świecie, szczególnie w internecie.

Rola szyta na miarę

I choć Linde jest kompletnym przeciwieństwem Krystyny Jandy – rola wydaje się na miarę szyta. Jestem PRZEKONANA, że nikt inny, by tego TAK nie zagrał. Tak prawdziwie, emocjonalnie, tak w jakiś sposób lekko. Stylizacja, fryzura, gesty – w tym nie ma Krystyny Jandy, którą wszyscy znamy. I choć Maria Linde nie jest z pewnością krystaliczna, dzięki tej kreacji zachwyt (tak, znowu powtórzyłam to słowo) jest krystaliczny w pełni.

Słodki koniec dnia to film, na który warto było czekać. Maria Linde to rola, na którą warto było czekać. Zobaczcie ten film koniecznie!

PS. Choć skupiłam się na Marii Linde i Krystynie Jandzie, muszę jeszcze powiedzieć słowo o Kasi Smutniak – kolejna świetna rola. Oglądałam z dużą przyjemnością. Dla mnie Janda i Smutniak to top of the top tego filmu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *