Lubię na nie patrzeć. W ciągu roku zmieniają się tak jak ja – wiosną budzą się do życia, latem rozkwitają, początek jesieni nadaje im barw, jednak im głębiej w listopad, tym jest im szarzej, a zimę muszą przeczekać. Są piękne. I od zawsze. Mogę na nich oprzeć całą historię mojego dzieciństwa.
Post ma także wersję audio! Zapraszam:
Niedaleko mojego domu stał wielki klon. Od zawsze był miejscem spotkań okolicznych dzieciaków. Obok niego stały dwa murki, na jednym siedzieliśmy przez długie godziny, perfidnie plując łupkami słonecznika. Z drugiego skakaliśmy – im dalej, tym lepiej. Klon był świadkiem śmiechu, kłótni, poważnych rozmów i wygłupów. Dzisiaj go nie ma. I na murku już nikt nie siada.
Na drzewach były też domki. Jeden z nich zrobiliśmy sami, od podstaw. To była nasza duma, uwielbialiśmy tam przesiadywać. W korze wyryliśmy nasze inicjały. Straszliwie te drzewa męczyliśmy, ale przecież wszyscy muszą wiedzieć, że to NASZE miejsce. Obok tego domku była górka, chyba gliniana, w której wydrążyliśmy schodki, wspinaliśmy się na nią i na butach zjeżdżaliśmy na sam dół. Codzienna zabawa na długie godziny. Kilka desek i górka. Nic więcej nie było potrzebne.
Drugi domek komuś „podkradliśmy”. Ktoś go zbudował i porzucił. A był naprawdę ekstra, miał nawet drabinkę. Tam przesiadywałyśmy już nieco starsze, więc chodziło głównie o bardzo poważne rozmowy o życiu i związkach. Wyryłyśmy kolejne inicjały na kolejnym drzewie. Domku już nie ma. Ale litery w korze ostatnio odkryłam. Po latach zupełnie już nie potrafię rozszyfrować ich znaczenia.
Pagórki obok mojego domu to właściwie drewniana siłownia. Drzewa, które miały proste gałęzie, jak drążki. 3 poziomy trudności robienia wymyków. Zwisanie głową w dół. Najpierw uczymy się na najniższej, później przechodzimy do drzewa numer 2. Dla zawodowców. Najwyższy poziom osiągnęłam, kiedy zrobiłam wymyk w przód. Najbardziej się go bałam. A później niestraszna mi była nawet najwyższa gałąź. Dzisiaj naszych zaawansowanych drążków już nie ma. Najniższy sięga mi chyba do kolan.
Drzewa tuż obok ulicy, w których można się skryć i, dzisiaj powiedziałabym trollować, ale wtedy po prostu robiłyśmy sobie żarty. Wiecie, portfel na żyłce położony tuż obok drogi, uciekający przed osobą, która chce go podnieść. Na tym też można spędzać długie godziny, choć przez większość czasu po prostu czekasz.
Śliwa koło ulicy aż się prosi o kolejne niecne czyny. Miękkie dojrzałe śliwki to doskonała amunicja. Jak mało potrzebowałam wtedy, żeby się dobrze bawić. Najlepiej bawiłam się, kiedy piękna, duża, miękka śliwka rozbryzgała (tak się w ogóle mówi?) się na białych spodniach przejeżdżającego chłopaka… który teraz jest moim narzeczonym. Ale na pewno nie spowodował tego owoc. O nim dowiedział się, kiedy już się dobrze znaliśmy.
Dzisiaj spaceruję między drzewami, z którymi znamy się od zawsze. Ciągle milczą. Ale wiedzą wszystko.
Jedna odpowiedź do “Milczący towarzysz naszego dzieciństwa”
Dzięki za ten wpis :))