Mamy tak durną, najgłupszą na świecie potrzebę określania. Nazywania. Podobno nazywa się to „posiadaniem jasnej sytuacji”. Sytuacja wcale nie jest jasna.
„To jest moja znajoma”, ponieważ co prawda rozumiemy się bez słów, rozmawiamy często i miło spędzamy czas, ale znamy się 2 miesiące i to przecież JASNE, że nie mogę nazwać jej JESZCZE przyjaciółką…
Kiedy nadchodzi magiczny moment przejścia? Kiedy ze znajomej stanę się koleżanką, kiedy nagle stanę się przyjaciółką?
Najbardziej zastanawia mnie tak silna potrzeba tego nazywania. Sama kiedyś miałam takie skłonności, ale w którymś momencie pomyślałam sobie: Zaaaaaaaraz, co Ty wyprawiasz, po co?
Ktoś jest ci bliski albo nie
Przyjaciel nie „tworzy się” w momencie nazwania go PRZYJACIELEM.
I nieważne, czy znacie się 5 miesięcy, czy 10 lat, kto powiedział, że bliższa relacja to ta dłuższa?
Wydaje mi się, że wkładanie w ramy bardzo ogranicza. Bliscy to nie CZAS i MIEJSCE, bliscy to relacje, słowa i poczucie… bezpieczeństwa.
Nie istnieje właściwa liczba spotkań w ciągu tygodnia, przegadanych godzin i tajemnic, którymi się dzielimy.
ŻYCIE WERYFIKUJE
Dzieli, łączy.
I kiedy dzieli nas miejsce i czas, kiedy nie widzimy się i nie rozmawiamy rok, ale po jednym spotkaniu okazuje się, że wszystko jest w porządku, na miejscu i dogadujemy się dokładnie tak jak dawniej, to… jesteśmy tylko znajomymi? Bo widujemy się rzadko?
A może przyjaciółmi, ale takimi jednak „niedokończonymi”?
A może po prostu jesteśmy sobie BLISCY, niezależnie od tego, co się działo i ile nas ominęło? BLISCY mimo 3 miesięcy znajomości, BLISCY, bo to po prostu czujemy?
Nie nazywaj mnie, nie wkładaj mnie w ramy, nie oczekuj zbyt wiele, nie myśl stereotypowo. Poznaj mnie, zostań, odejdź, ale nie próbuj określać, bo przecież …określać znaczy ograniczać*.
* Oscar Wilde – Portret Doriana Graya